milczenie – uratowało mój szept
i dało głos wrażliwości
pękło z balonem wysłanym niebu
pocałunek na krańcu świata
idźmy, idźmy w stronę końca
pośpiech niech nabierze na chleb
alchemię. jeszcze kilka wieczorów
i spoglądanie oczu z twarzy
obrazów – oddziałujące,
melancholijne – zasępione – na
ścianach odbierają mi wolność,
jak aromat kawy w stanie
wrzenia. dzisiaj wszystkie
zachwyty, kiedy kłuję się
przez strop wierzę, że myśl ciernista
kolejnej próby – domniemany
gwałt na wodzie bez gazu
– altruiści – aniołowie –
gołębie serca – niech rękę poda
szaleniec, pogodzony z dębem
i jego wolą o marzenia.
obracają od świtu do świtu
tytani komedii greckich
ulice braterstwa i wolności
wśród krawców – tęsknota
to materiał wystarczająco
dowodowy (maszerujmy) – do czujni
bólu – niebo też ma prawo,
to wróży nam splendor
wysokiego rzędu