– ,ja zbieram okruchy dnia łączę wszystkie w całość słońce świeci dzisiaj dla mnie jak co rano’, a ty staniesz się autorem jednej z wielu nienazwanych ulic? w tym przystanku, gdziekolwiek zawrócę, w jakimkolwiek usłyszę języku dźwięk talii rozsypującej po życiu swe karty. – na stopach niesie wolność bruk spocony, gdzie jednym z dziesięciu okazuje się źródło. to twierdzenie i odpowiedź
– kamienia z lampką czerwonego wina schody zwalają z nóg, łamią charaktery, ale spowinowacony z dokumentem, jak depczą osę pod rajską jabłonią. niepojęte pastele na obrazach impresjonistów. – moja wina, moja wina; między mną, a jabłonią kraje, powietrze czyste, kto chce piękna niech zapyta wiatr igrający z cieniami imion. stany zjednoczone duszą w sobie incipity. jedne z dziesięciu dla zbawczej misji,
– naplute w ogień wiersze zaczynają się wiatrem, cień zagarnia architekturę. poeta z Berkley mówi: kołyszącym drabiną Jakubową oddam dzisiaj zadośćuczynienie, nie będzie świadectwa natury, żadnych talentów, win – ust pełnych uwięzionego żalu, ptaki budują ósmy cud świata, na gniazdach z planet, wiatr to wprawka w poważne pisanie, utopione w kieliszku łagodne pasma górskie, duma mojego życia spoczywa w strzępach jakie lądują na deskach teatru…
wiem, że płatek śniegu popatrzy jednym okiem deszczem przeszywając napis na ruinie, bo tysiącletnią tradycję budowałem przez trzydzieści lat horyzonty z żółtych liści nie dają mi lata