starań moich siła upadła
na wierchowej dolinie niezamieszkałej przez czerw
na poddaszu odrywają się od śmiechu guzy
przywołanych wspomnień
kaszlące echo
jeszcze raz powinieneś urządzić jego stypę
rak strawił pierwsze ludzi domy
a gładziłem jej usta i piersi całą noc
wypluwając popołudnie z mgły zrodzonych elegii
w skutkach z jakimi dotąd nie spotkał się świat
jest chleb na zakwasie
modlę się za mojego ojca i czy on
który teraz łamie i spożywa chleb
był naprawdę jak okręt pod komendą Jazona?
okręt z rzęsami przedłużonymi lampą
mówią: odpędź od siebie świat doskonały!
bo siła jego może stanowić
o nocy i dniu
zapomniałeś o naturalnym upływie czasu
– tam szczątki mej twarzy co przydarzyło się złego
– zapomniałem całując się ze snem otwartem
teraz jesteś kamieniem na kamieniu
imię twórcy ran zapamiętały wzgórza
zostaw awizo
do ulubionego wiersza
między naszym Nowym a naszym Starym
ciałem o których dla nas już nie będzie
mowy