Na naszym skamieniałym drewienku wyryty napis: w tym mieście nie ma poezji, żniwa w zadumie, ze zwyczajem pór roku w bólu niewinnie, nadziany na kordon, z dzień dobry na spoconej twarzy, czole wysokim – świadczy to o potędze pochodzenia.
Kocham cię dziś, w światłach poranka wszystko utracone, raj z ziemi obiecanej, do którego dotrzeć można tylko na sposób lepienia uszek, które chciałby zapisać nad światem pytanie? Od Boga, do którego idę, a który nie idzie ku mnie…
Odpowiedzialny za list w butonierce; w osłodzie, na koniuszkach palców niedoścignionych burz i sztormów, a także zlodowaceń i zetknięć ze słońcem – marzeń w tej przerażającej nocy światy opłatków z jednej strony i z drugiej strony przybrały stan faktyczny – czyli przeistoczony.
– Jestem świadkiem, tego oto języka szukają na próżno liście partykularnych zachodów. Podkreślając wizję – doprowadź mnie do szczytowej teorii nieprzewertowanego dramatu, gdzie podczas sztormu, na jakimkolwiek terenie, w obcojęzycznej zatoce przemawiają koszyki z palmowych liści.
Wpisaną w źrenice pasję odkupią lata, kominy i zimy.
Deportowany za zimę stulecia na kołchoz zbity z piorunów. Mam orzeczenie o zdolności do pracy w krzyku i braku źródła. Bo tam opłatek z mąki i wody święconej. – Nie powinieneś ubiegać się o odpuszczenie. Ta ręka nawet obudziłaby świętego? Są tacy, którzy znają dwie pory roku, tylko. W inne je zaprowadź kraje! Miasto leży w widłach Wisły i Pilicy. Mam tyle lat powodów… Czy milczenie już jest poezją?