nim het rzucą stal, jakby wszystko było z chrustu
zagaśnie to, co naważysz, a widzę już źle
twoje serce obrosłe miedzią inspiracji – walcz
z ostatnią strofą, koło nenufaru wiją się pszczoły
– gwiazdy. z niczego znów kamień zakończy
kopalnię, szyb z kołysanką. dasz fundament
szeptom. dasz ręce czyste
zaparty o to,
nie chodź moją ulicą, nie lataj po moim niebie?
nie nazywaj tego, co już nazwałeś, a nawa ta jest błaha,
bo nie wskrzeszę imienia panieńskiego przekleństwa,
które da oddech księżycowi, by murarstwo
stało się fachem na miarę. po wiek
– lubiący warkocze komety, za nim nic tylko nazwy coraz trudniejsze
i krótsze
– uroczysko, ustronie. zechcesz zacisnąć wargi,
nawet gdy wyzwą świat,
o dwa dni, o kroplę potu zmierzającą w kalderę
absolutnie nie uderzy o „poradlone czoło”, romans fizyki z humanistyką
schylam się po heksametr… brawo! biję, by
zerwać z ciszą, bohaterką ludzi ogniska, strażnikiem
jutrzni świtania i zachodu na miarę zachodu!
jakby napisałaś mi na zorzy list,
Post Scriptum