w obawie przed światem składam
dłonie rozkładam skrzydła
ja wierny tułacz towarzysz
iberyjskiej podróży kronikarz
dobrej swady
w ferworze trudu obudzony
z nieistnienia
obarczony skolonizowany
wendetą królewskich pokoleń
bo u nas skwar i słońce
wiecznie gorące
niczego bardziej nie pragnę
nie lękam
niczego bardziej pożądam
i czerwone kamienie które wołać będą
o zachód, który postawi kropkę
– prócz powinności z ran
twojego dobrego serca
bulwarów dzikich jeżyn
i owoców morza fiest
z cyrkonią na uchu i z bojaźnią
w garści pisaku zatańcz
dla mnie ostatni
raz ostatni taniec na usługach
wyżu niech spalę się
bo za złe mają mi moje kolumny: doryckie, jońskie i korynckie
przez które bije miłość
z ciszą włoskiego przedwieczoru
dystychem bliskości
i seksualności a temperament skrzydłem
złamanym jak Mirza i Pielgrzym
osnuje
mgłą wieczorną janczary
strachu
otworzę się mirem przed wschodem słońca,
zrodziła mgła parę słów do wiersza
ma miłości!