u wrót, gdzie wieczne szczęście

wędrowałem w ranie kurtuazyjnej pojutrza, od deszczu – po suszę
wędrowałem w opatrunku braw na rusztowaniu sięgającym gwiazd
wędrowałem w spichlerzu słów o mocy sprawczej sądu nad sądami
wędrowałem w tobie – od paluszków po najwyższy włos

mój głos powitał serce na dłoni, duszę na ramieniu, rozum w milionie
na szyi zostawiam ci pocałunek (tak by mój ojciec wiedział, że cię
nie kocham, tak jak cię kocham), bo reumatyzm: kości rzuca Bóg
mój najwyższy dążenia byt w niebycie…

byłem na rozstaju dróg – wędrowałem, doszedłszy zapuściłem korzenie
w tej ziemi na kochanej ojcowiźnie. bo ojciec mi to wszystko dał
i ojciec może mi odebrać, leczy by mi dać wiecznie rumieńce. wieczne
usta wieczne, poglądy wietrzne, ciało doskonałe, bo kocham ją

jak dworzec na którym stoję, gdyż (jak pisałem) tylko w drodze –
mam stałe priorytety, dlatego tato, zrozum, że w drodze do Nieba
nie ma przystanków, nie potrzebne mi koła zapasowe, prowiant:
tylko woda czysta i wielka, bym mógł obmyć twarz swoją, Jej ręce

Twoje stopy, kiedy zapragniesz spełnić moje życzenie życia po drugiej
stronie, gdzie całe piękno wszystkich mi bliskich, którzy odeszli
bo drogi ubite wyznaczyły jedwabny szlak, blask dla jedynych oczu kochanych –
choć inaczej tworzy Bóg, inaczej artysta – przyczyny te same –

chwała nieśmiertelności w miłości pełni

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.