zabrano mi drzewa
– najwyższe i rozłożyste
(choć to za mało
widzieć drzazgę w oku)
dziś siedzę na pniu,
kora wzbrania się przed
śpiewem wiatru, ja tonę
w zapachu żywicy,
kto wie, może i ona
posądzona o ból istnienia
w paleniu gałęzi widzi
słowa siedmiu dni tworzenia,
a może w dzień odpoczynku
wykrwawi się,
zakrzepnie, zalśni?
dla ojca, pójdą pieszo
wszystkie liście