zasłony z łez i susza konwulsji oczu
dywersja pisma w ustach
ustawiczne szanse w molekularnym śnie
dwójka – liczba boska
ubiegam się o pojednanie mnie z Wszechwiedzącym
moje zakamarki duszy szlifuje rzeka
kryniczne kryształy zaśniedzione
czasem niepogody
czasem o wyporności o tysięcy ton zmartwień
czasy niepewne, gdyż pewne
czasy wybaczone skali miary lekceważących świętość
a przecież dzięki niej zamieszkało w nas dobro
ilekroć sięgasz po dym
ilekroć zastygasz jak woskowe piękno na balu rozświetlania kul
obiecuję ci, iż zrzucę balast
z kręgów wyprostowanych zbawieniem
odkąd sięgam wzrokiem za zastygłe pejzaże
wiem o czekaniu dwukropka
zaistniałem w epilogu burzy, a teraz ślina cieknie
na kobietę czystą, na geranium sakry
daj mi ten wiersz, daj mi ten mit, daj mi dosyt
tę autosugestię
bym w uwerturze nocy zapukał do drzwi Melpomeny
bym w prekluzji dnia odciął bilet z salwy ognia przeznaczonego publice
bym dotarł do ryczałtu za każdy moment
zesłany na wygnanie, choć pozostał czysty
w przeddzień zła, którego nie ma, którego nie było, którego nie będzie we mnie
poprzez zdumionych w sobie
boć nie mają nic prócz segmentu brwi
uniesionych przez barbarzyńcę
w akcie opoki woli, gdzieś w dopływie Warty tego