Jestem
absurdalny, bo nie przesiąkam
słowem pustym czy wetknięty między przesilenie a zaćmienie.
Jestem
szalony, bo złamałem wszystkie
reguły z krwi, kości i metafory.
Mając w zanadrzu tylko paciorki
różańca – rozsypuję po arteriach pewne intencje
i wiedzę życia po ojcu, bo są kredą wypisane śmiechy pensjonarek.
Przesądzone przekłady, Kochanie głupstwo –
innej wojny o równonoc nie będzie…
Podnosić argumenty, wiatr o autorstwie zasady,
ci którzy postawili stopę
rozedrą świat, a widły nie będą tylko wsi przymiotem,
ale poety czasów kurzu – choć
chodź za mną po krawędzi poranka z nowiem u schyłku
wygłupu na 666 ulicy opętania – odtrąconym
– najwięcej, najmniej.